Recenzja filmu

Głusza (2015)
Patricia Rozema
Elliot Page
Evan Rachel Wood

Było sobie życie

Rozema zachowuje podziwu godną powściągliwość, kreśląc na ekranie obraz po katastrofie. Nie ma tu efektownych obrazów rozpadającego się miasta, pustoszejących ulic i mostów zarastających
Opowieści o końcu cywilizacji zwykle wyglądają tak samo. Najpierw czeka nas wycieczka po różnych częściach świata (lub Stanów Zjednoczonych) oraz szybkie zaprzyjaźnianie z ludźmi różnych stanów, narodowości i ras. Potem jest katastrofa i opowieść o tym, jak stary świat rozpada się w mgnieniu oka, a redefinicji podlegają społeczne relacje, międzynarodowa polityka i życie zwykłych ludzi.  

   

W "Głuszy" Patricii Rozemy idea była podobna, choć środki, po które sięgnęła kanadyjska reżyserka, okazały się zupełnie inne. W jej filmie próżno szukać rozległej społecznej panoramy czy wycieczek w inne rejony świata – autorkę "Mansfield Park" interesuje jedynie historia Eve (Evan Rachel Wood) i Nell (Ellen Page), dwóch sióstr, które wraz z ojcem (Callum Keith Rennie) zamieszkują domiszcze w leśnej głuszy. Gdy w całym kraju zaczyna brakować prądu, cała trójka zdana jest na swoją pomysłowość i instynkt przetrwania. 

Rozema zachowuje podziwu godną powściągliwość, kreśląc na ekranie obraz po katastrofie. Nie ma tu efektownych obrazów rozpadającego się miasta, pustoszejących ulic i mostów zarastających bluszczem i mchem. Jest historia dziewczyn zmuszonych do szybkiego dojrzewania i podjęcia odpowiedzialności za swoje życie. Wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko kanadyjska autorka zdecydowała się na spójną konwencję. Tymczasem "Głusza" próbuje jednocześnie być psychologicznym dramatem o gojeniu ran, survival movie i slasherem o mieszkańcach domu pośrodku niczego. Przenosząc na ekran powieść Jean Hegland, Rozema próbuje ożenić ze sobą różne żywioły, feministyczną wersję "Turysty" Ostlunda, serialowe "The Walking Dead" i powieściowy "Blacout" Marca Elsberga. Szkoda tylko, że zatrzymuje się w pół drogi – ani nie buduje atmosfery grozy, ani też nie kreśli pogłębionych portretów psychologicznych. 


Ale największym problemem jej filmu jest brak logiki. Widoczny zarówno na poziomie narracji filmowej, jak i w zachowaniu głównych bohaterek. W świecie Eve i Nell świeczki nigdy się nie kończą, ubrania piorą się same nawet wtedy, gdy cały świat cierpi na brak prądu, a w domu zupełnym przypadkiem znajduje się zestaw puszek pozwalający na przetrwanie długich miesięcy na zupełnym odludziu. A to tylko początek litanii nonsensów, jakie znajdujemy w "Głuszy"

Logiki brakuje też samym bohaterkom. Mając do wyboru zachowanie mądre i głupie, bohaterki Rozemy zawsze wybierają to drugie. Kiedy należałoby się ukryć, ryzykują. Gdy trzeba podjąć wyzwanie, tkwią w bezruchu. Nie wiadomo, dlaczego podejmują takie, a nie inne decyzje, nie wiadomo też, jaki jest ich cel. Przez to nie sposób identyfikować się z tymi damami w opałach.  


I to pomimo sporych wysiłków czynionych przez aktorów. A trzeba przyznać, że Rozema ma do nich oko. Callum Keith Rennie to charyzma w stanie czystym, Ellen Page jak zawsze przekonuje swoją dziewczęcością, a Evan Rachel Wood – neurotycznym chłodem. Ale w "Głuszy" ich aktorstwo działa tylko do czasu. Głównie dlatego, że reżyserka "Mansfield Park" opisuje swoje postacie za pomocą gestów i scen, które widzieliśmy już tysiące razy, a rysunek bohaterów okazuje się przez to banalny i płaski. 

Zamiast budować pogłębione portrety psychologiczne, kanadyjska reżyserka wybiera inną drogę. Wiedzie ona między dętymi symbolami i naiwną opowieścią o tym, że odrodzenie możliwe jest wtedy, gdy poznamy samych siebie. Że dopiero zmierzenie się ze swoją przeszłością pozwala stanąć oko w oko z wyzwaniami życia. Być może to prawda. Ale godna raczej podrzędnego romansidła niż mięsistego thrillera. 
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?